Bodhgaya – Siliguri

Kto nigdy nie miał w Indiach zatrucia pokarmowego, ten nie zna życia. Mnie to dopadło dokładnie w nocy przed dalszą podróżą do Siliguri. Nie można było zostać dłużej w Bodhgaya, bo mieliśmy zarezerwowane bilety, a czekaliśmy na nie prawie tydzień i wcale nie było tak łatwo je załatwić. Konsekwencje zatrucia (na szczęście dotyczyło ono tylko mnie…) były takie, że na dworcu kolejowym w Gaya zapytałem niewłaściwych ludzi (jak się potem okazało – żołnierzy, a nie kolejarzy) o to, czy nasz pociąg odjeżdża z “tego peronu”. “Tak, z tego” padła odpowiedź. Cóż, opóźnienia w kolejach indyjskich to norma, zatem cierpliwie czekaliśmy. W końcu jednak poszedłem do zawiadowcy stacji i usłyszałem, że nasz pociąg już dawno odjechał… Oczywiście bez nas. Z takim trudem zdobyte i wcale nie takie tanie bilety przepadły – prawdziwa lekcja nietrwałości… Jednak naprawdę chcieliśmy dostać się do Sikkimu, zatem trzeba było poradzić sobie jakoś inaczej. Najbliższym miastem będącym znaczącym węzłem komunikacyjnym była Patna, udało się nam jakoś szybko znaleźć jakiś jadący tam rozklekotany autobus. Prawdopodobnie była tam spora szansa na kolejny autobus do Siliguri. Udało nam się to całkiem sprawnie, bo gdy byliśmy już na miejscu na hasło “Siliguri, Siliguri!” od razu znalazł się kierowca kolejnego autobusu, a właściwie “kuszetko-busu”. W dodatku nie wychodziło wcale drogo, co wobec bezpowrotnie straconych pieniędzy na bilety kolejowe miało swoje znaczenie. Ruszyliśmy jakąś godzinę później i jechaliśmy potem przez całą długą noc, na szczęście na miejscach leżących dających możliwość pospania. Jedyny zgrzyt był taki, że nie dojechaliśmy do samego Siliguri tylko do jakiejś małej mieściny 100 kilometrów przed i musieliśmy czekać na kolejny autobus. Ale ten już był naprawdę ostatni, chociaż kwadrans przed odjazdem miał odkręcone wszystkie koła, a kierowca grzebał przy hamulcach… Jednak okazał się dobrym mechanikiem, toteż po 4 godzinach jazdy bezpiecznie dotarliśmy do Siliguri, gdzie wkrótce potem padliśmy maksymalnie zmęczeni w hotelu “Swastik Regency”, bo właśnie tam zdecydowaliśmy się zatrzymać na najbliższe kilka dni.