Trasa do Jorethang w Sikkimie również dostarczyła nam mocnych wrażeń. Dosyć szybko znaleźliśmy jeepa tam jadącego, o dziwo kierowca z własnej inicjatywy przywiązał do relingów wszystkie bagaże na dachu. A potem zaczęła się ostra jazda – tym razem w dół. Róznica wysokości była dosyć spora – z Darjeeling na 2140 mnpm do Jorethang na 322 mnpm… Zjeżdżaliśmy drogą na oko pod katem 60 stopni, a i tak co chwilę kierowca zatrzymywał się, po czym nawet nie wysiadając z samochodu podawał czekającym na trasie ludziom a to gazetę lub plik gazet, a to mleko (za to w butelce po szampanie), na siatkach z warzywami skończywszy. Jak widać tutejsi kierowcy są bardzo wielozadaniowi i świetnie sobie radzą. Granica między Bengalem Zachodnim a Sikkimem była bardzo wyraźna – po prostu dosyć rwąca rzeka… Po przejechaniu nad nią mocno kolebiącym się na zardzewiałych linach mostem zbudowanym ze stalowych i kontroli paszportowej (do Sikkimu trzeba mieć specjalne pozwolenie na wjazd, niezależne od posiadanej wizy indyjskiej) znaleźliśmy się zupełnie w innej krainie. Administracyjnie oczywiście to wciąż są Indie, jednak jest tu zupełnie inaczej. W Jorethang w piętrowym budynku będącym kiedyś parkingiem (albo to tylko takie moje wrażenie) jest dworzec jeepowy, bo autobusów to tam nie było.
Przesiedliśmy się więc do innego wehikułu i niecałe pół godziny później już jechaliśmy w stronę Geyzing, które wybraliśmy na wstępną bazę wypadową do poznawania Sikkimu.